• Śladami przeszłości

      • Wspomnienia pracowników i absolwentów

          • lata 50-te
            • ,,Nigdy nie żałowałam podjętej decyzji” - wspomnienia pani Anny Kużel

              ,,Nigdy nie żałowałam podjętej decyzji” - wspomnienia pani Anny Kużel

              W 1952 roku ukończyłam liceum w Morągu w klasie pedagogicznej. Z wydziału oświaty otrzymałam nakaz pracy w szkole w   Pasłęku. Warunkiem pracy w Pasłęku było to, że jednocześnie musiałabym prowadzić drużynę harcerską. Powiedziałam kierownikowi wydziału oświaty, że nigdy nie miałam nic wspólnego z harcerstwem i chciałabym zamienić się z koleżanką na inną placówkę oświatową. Kierownik wydziału zgodził się i w ten oto sposób trafiłam do szkoły w Rogajnach. W tym czasie boisko szkolne było trasą dla bydła, którą gospodarze przepędzali na skróty swoje krowy. Pan Stanisława Pankala za posadzenie lasu przez uczniów ofiarował szkole żerdzie i słupki. Wówczas kierownik szkoły pan Skrzeczkowski ze starszymi uczniami ogrodził teren szkoły.  Jesienią jeździliśmy na wykopki do PGR- u, a pieniądze zarobione na wykopkach przeznaczaliśmy na wycieczki szkolne.

              Dyrektor pan Stefan Boruszewski razem ze starszymi chłopcami wymurował koło szkoły fontannę, wybetonował również boisko szkolne i zrobiło się nowocześniej. Pamiętam śmieszną scenkę z życia pewnego nauczyciela. Po zajęciach nauczyciel wychowania fizycznego zdjął buty i moczył nogi w fontannie. Po tym fakcie miał poważną rozmowę z dyrektorem Boruszewskim.

              Fontanna przy naszej szkole to cecha charakterystyczna Szkoły Podstawowej w Rogajnach, to miejsce wspomnień, zadumy,to nasz szkolny zabytek, który towarzyszy nam każdego dnia. 

               Ciężko było, ale trzy lata trzeba było odpracować, a potem mogłam przenieść się do innej placówki oświatowej. Dostałam propozycję pracy w powiecie nowomiejskim, z którego pochodzę. Odmówiłam, ponieważ związałam się z tym miejscem oraz dziećmi, które były bardzo kochane. 

              Jedna decyzja, a w życiu podejmujemy je ciągle, zaważyła nad całym moim życiem. Tak zostałam w Szkole Podstawowej w Rogajnach. Tu spędziłam całe swoje zawodowe życie. Nigdy nie żałowałam tej decyzji. Czułam się tu szczęśliwa, a przede wszystkim spełniona zawodowo wśród wspaniałych ludzi, wśród cudownych i kochanych dzieci. To one czasem przebiegały siedem razy wokół nauczyciela, aby za każdym razem powiedzieć ,, dzień dobry". To dla nich tu zostałam. Praca z nimi była sensem mojego życia.

              Czasami w Pasłęku spotykam byłych uczniów . Uśmiechają się, mówią ,, dzień dobry" i zadają mi pytanie: 

              - Czy Pani mnie poznaje?

              Ja, serdecznie uśmiechając się odpowiadam: 

              - Poznaję, poznaję, jakbym mogła nie poznać.

              Chociaż minęło już tyle, tyle lat, wspomnienia są jak żywe, jakby to było wczoraj.

          • lata 60-te
            • ,,Koło zakręciło się, wracam na 70-lecie” - wspomnienia pani Ireny Rokickiej

              ,,Koło zakręciło się, wracam na 70-lecie” - wspomnienia pani Ireny Rokickiej

              Pracę w Rogajnach podjęłam w 1965 roku. Byłam ,,nabuzowana”teorią, szczęśliwa, że zdałam maturę, uskrzydlona do ciężkiej pracy. Był to czas Gminy Rogajny, a Pasłęk był powiatem. Moim pierwszym pracodawcą był pan Stanisław Skrzeczkowski, wysoki zrównoważony mężczyzna. Przydzielono mi do nauczania język rosyjski, muzykę, oraz wychowanie obywatelskie. Wszystkie przedmioty wymagały intensywnej pracy gardłem. ,,Gardłowałam'' tak, że po miesiącu wysiadło mi gardło i nie mogłam powiedzieć ani słowa. Były to czasy zgrzebne ciężkie, ale strasznie fajne. Począwszy od dzieci po rodziców, którzy życzliwie patrzyli i przychodzili do szkoły z uśmiechem. Tę atmosferę wspominam ze wzruszeniem. Wielkim autorytetem w pracy była dla mnie p. Anna Kużel, starsza stażem koleżanka. To właśnie do Niej mogłam zgłosić się o pomoc w pisaniu konspektów, rozkładów. Nie bałam się Jej powiedzieć, że podziwiam Jej zaangażowanie i profesjonalizm. Chętnie dzieliła się ze mną swoim doświadczeniem. Czym innym była teoria, a co innego praktyka. W ferworze pracy konspekty pisałam nie przez trzy, ale przez pięć lat. Zajęcia od rana do nocy. Nie było telewizji, a całe moje życie toczyło się wokół szkoły. Od dzieci uczyłam się zawodu od strony dydaktyki, pedagogiki, nadzoru, a one miały młodą panią, która poświęcała im cały swój czas. W tych latach było coś niepowtarzalnego, magicznego.

              Kolega Ryszard Chojnicki zainicjował drużynę harcerską w szkole w Rogajnach, którą później prowadziłam. Cieszyłam się, bo ducha harcerza miałam z liceum, grałam w orkiestrze harcerskiej, śpiewałam w tercecie, a tu w Rogajnach z siłą rozpędu chciałam realizować swoje zdolności i chęci, które były naprawdę wielkie. Harcerstwo było dla mnie okazją do śpiewania i grania. Wówczas z moich pierwszych uczniów utworzyłam szczep ,,Kormoran”. Po latach okazało się, że harcerstwo kształtuje przyjaźnie na całe życie. Na spotkaniu w szkole w Rogajnach po 44 latach od ukończenia ósmej klasy przybyli prawie wszyscy absolwenci rocznika 1969.

              To były zupełnie inne czasy, pamiętam ,,dziki biwak z ogniskiem” . Piechotą poszliśmy do Kwitajn, zgodzili się na to uczniowie i rodzice. Nie było wtedy śpiworów, karimat, spaliśmy w szkole w Kwitajnach na słomie. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia.

               

              Gromada dzieci garnęła się też do chóru, który prowadziłam. W 1976 roku zdobyliśmy w przeglądzie chórów drugie miejsce, a ja w nagrodę fajną wycieczkę. W następnym roku, gdy ja już nie pracowałam w Rogajnach, chór pod opieką pani Stasiewskiej powtórzył sukces i w nagrodę wystąpił na deskach Teatru Jaracza w Olsztynie.Wspominając te czasy, czuję na dnie serca wielkie ciepło i kieruję słowa podziękowania dla wszystkich, którzy ze mną pracowali, rodziców oraz dzieci. Mimo trudnych czasów, przeżycia z pracy w Rogajnach pomogły mi w dalszej pracy zawodowej w Pasłęku. My mimo upływu lat musimy się trzymać. To jest najtrudniejsze. Będąc w Rogajnach nie miałam kłopotów, z którymi dzisiaj zmagają się ludzie. I dlatego było tak pięknie.

          • lata 70-te
            • ,,Dobrych ludzi nikt nie zapomina’’ - wspomnienia pani Bożeny Machno

              ,,Dobrych ludzi nikt nie zapomina’’ - wspomnienia pani Bożeny Machno

              Nazywam się Bożena Machno. Mój związek z SP w Rogajnach mogłabym porównać do częstych wypowiedzi ludzi wyjeżdżających za granicę, którzy robili karierę ,,od pucybuta do prezesa”. Ja aż tak daleko nie zaszłam, ale początek był oryginalny.

              Moja mama, ś.p. Halina Kosiewicz, przez wiele lat była sprzątaczką w SP w Rogajnach i popołudniami zabierała mnie do szkoły. Pamiętam ten specyficzny zapach czarnych podłóg, stare ławki z kałamarzami oraz piece, do których przynosiłam drewno z piwnicy.
              Kiedy rozpoczęłam naukę w tej szkole, znałam ją już jak własną kieszeń. Siedziałam w starej ławce i pisałam obsadką ze stalówką, którą musiałam maczać w kałamarzu. Trzeba było być ostrożnym, bo kleksy w zeszycie były największą ,,zmorą” uczniów i nauczycieli. Moja klasa mieściła się w budynku GS-u. Przez osiem lat nauki w tej szkole nawiązałam wiele przyjaźni, które przetrwały do dzisiaj. Mamy ze znajomymi dużo wspomnień wspólnie spędzonych chwil nie tylko w szkolnych ławkach, ale również na harcerskich zbiórkach, wycieczkach, zabawach czy zajęciach w chórze. Chciałabym wspomnieć swoją wychowawczynię w I klasie - p. Siemaszko, wychowawczynię w VI klasie – p. Zienowską, nauczycielkę matematyki - p.Skrzeczkowską i p.Kużel, która uczyła geografii.

              Państwo Skrzeczkowscy z synami Wojtkiem i Markiem mieszkali w budynku szkoły i kiedy popołudniami przychodziłam z mamą sprzątać, zdarzało się, że robiliśmy z Wojtkiem i Markiem ,,psikusy”, z których nasi rodzice nie zawsze byli zadowoleni.
              Według Platona ,,nic się nie dzieje przypadkowo, zawsze jest jakaś przyczyna i konieczność”. Chociaż ja właściwie nie wiem, z jakiej przyczyny czy konieczności po zakończeniu edukacji wróciłam do tej szkoły, już w zupełnie nowej roli nauczycielki nauczania początkowego. Stojąc przed dziećmi i rodzicami, czułam się niezręcznie. A to dlatego, że byli to moi sąsiedzi, którzy znali mnie od dziecka. Czułam wielką odpowiedzialność, miałam wiele obaw: czy dam radę, czy będę obiektywna i czy spełnię oczekiwania. Początki były trudne. Pomoce dydaktyczne robiłam samodzielnie, za ksero służyła mi kalka techniczna, gromadziłam płyty winylowe z bajkami oraz piosenkami. Dzieci również nie miały tylu przyborów co w dzisiejszych czasach. Praca dawała mi wiele satysfakcji. Efekt był widoczny, kiedy dziecko zaczęło pięknie pisać czy czytać. Dzieci były szczere, oddane i tak słodko mówiły ,,Moja Pani”. Jak wiele radości sprawiało im wspólne organizowanie uroczystości z okazji Dnia Matki czy wspólne śpiewy i tańce z dziadkami i babciami.
              Nie zapomnę też wyjazdu na biwak do Mikoszewa, kiedy to po kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy bardzo zmęczeni. Ja oglądałam swoje odciski na nogach, a dzieci podchodziły i pytały ,,Proszę Pani, a o której godzinie będzie dyskoteka?” .Bardzo cieszyły mnie sukcesy dzieci, kiedy odbierały nagrody za wyniki w nauce, za wzorowe zachowanie czy udział w konkursach. Były to również zasługi rodziców, bo jak mówił Stefan Wyszyński: ,,Obywateli nie produkuje się w fabrykach, to w rodzinie pod sercem matki kryje się naród”.
              Dzieci nauczyły mnie trzech rzeczy: jedynie sercem można wszystko jasno poznać, jak cieszyć się bez powodu oraz aby być ciągle czymś zajętym.
              Kochałam swoją pracę i czuję dużo satysfakcji, kiedy spotykam swoich wychowanków, którzy ukończyli szkoły, założyli rodziny i są dzisiaj szczęśliwi. Przedstawiają mnie swoim dzieciom, mówiąc ,,To jest Pani, która mnie uczyła..”.
              Byłam wzruszona, kiedy odchodziłam na emeryturę, a rodzice i dzieci dziękowali mi za moją pracę. Na koniec chciałabym podziękować swoim koleżankom za wszystkie lata wspólnej pracy: ,,Dobrych ludzi nikt nie zapomina’’ (Safona)

          • lata 90-te
            • Nie mogło mi się w życiu przydarzyć nic piękniejszego - wspomnienia pani Beaty Dziemidowicz (absolwentki)

              Nie mogło mi się w życiu przydarzyć nic piękniejszego - wspomnienia pani Beaty Dziemidowicz (absolwentki)

              Nie mogło mi się w życiu przydarzyć nic piękniejszego niż czas spędzony w szkole podstawowej.Wydaje mi się, że pamiętam wszystko, jestem jednak świadoma, że to namiastka wspomnień tych najpiękniejszych dni dzieciństwa. Byłam jeszcze tym rocznikiem, który na klasy I – III załapał się do szkoły w Surowie. Po przedszkolu w Kwitajnach to była ogromna zmiana. Rano trzeba było wstać na autobus. Trzykilometrowa podroż autobusem szkolnym w ’89 roku była prawdziwą przygodą. Pamiętam jak mama lub babcia zaprowadzała mnie na przystanek. Pamiętam swój granatowy tornister imitujący skórę z Bolkiem i Lolkiem. Kiedyś w ferworze zabawy na szkolnym podwórku zostawiłam go na ganku szkoły. Budynek pamiętam jak przez mgłę. Na pewno były drewniane podłogi z desek malowanych farbą olejną w kolorze orzecha. Na lewo był polski. Tam też odbywały się apele i uroczystości. Pamiętam, bo tam stałam dumna w poczcie sztandarowym. Po prawej szło się na matematykę, na górę po drewnianych, skrzypiących schodach z balustradą wchodziło się na przyrodę. W świat liter i pierwszych czytanek wprowadziła nas pani Bożenka Romanowska. To była nasza pani. Pamiętam jej szpilki, elegancką biała bluzkę i plisowaną spódnicę w pół łydki. Zawsze była taka szykowna, miała pięknie spięte włosy. To nasza wychowawczyni. Mam takie zdjęcie, gdy klęczę przed panią na kolanku, a ona ogromnym ołówkiem pasuje mnie na pierwszoklasistkę. Ołówek był przewiązany biało – czerwoną wstęgą. Pamiętam swoją białą koszulę i żabocik w grochy zawiązany pod szyją, granatową plisowankę, którą uszyła mi mama i niewygodne białe rajstopy, we włosach białą kokardę i kapcie z dziurą od dużego palca. Chyba już wtedy byłam świadoma, że na ślubowaniu nie powinno się mieć dziury w kapciu, ale innych kapci przecież nie było – wszak to była końcówka komuny. Rozmyślanie nad wyglądem nie zajęło mi zapewne dłużej niż dwie minuty. Najważniejsza była pani, koledzy i koleżanki oraz to, co podadzą na poczęstunek w tej sali od matematyki. A stoły był suto zastawione ciastem i butelkowaną oranżadą. Siedzieliśmy rzędem w ławkach ustawionych w długi stół przez całą klasę i przy otwartych oknach zajadaliśmy te pyszności. Nikt nie spieszył się z wyjściem ze szkoły. Matma była z panią Tereską Kaśkiewicz. Pamiętam też zajęcia w-fu z panią Teresą na szkolnym boisku. Jakoś w pamięci utkwiło mi podrzucanie woreczkami z grochem i materiał, z którego te woreczki były uszyte. Przy boisku rósł rząd wysokich śliwek. To chyba były śliwki. Od szosy do szkoły prowadziła dróżka, bita, lekko pod górkę. W ogóle szkoła z drewnianym gankiem i zabawy na tej dróżce pod smukłymi śliwami obsypanymi białym kwieciem… To była magia. Pamiętam niektórych z klasy: Anię, Ewę, dwie Agnieszki, Anetę, Monikę, Marka, Pawła, Grześka, Tomka, Przemka, Radka. Klasy były nieliczne. Wszyscy się lubiliśmy. Teraz córka pyta mnie, jak była zadawana praca domowa, skoro nie było dziennika elektronicznego. Po lekcje chodziło się do kogoś we wsi. Elementarz był biały, z dziewczynką trzymającą naręcza kwiatów. Niektórzy się pocili nad tym elementarzem, a pani się denerwowała. Ja też dukałam. Kiedyś pani odkryła, ze nie umiem czytać, tylko znam te czytanki na pamięć, ze słuchu. Chyba najbardziej miła była mi pierwsza klasa. Pamiętam nawet fioletowy kolor temperówki w kształcie myszki. Z resztą, wszyscy mieli podobne, z klubu w Kwitajnach. Moja mama była klubową, więc ja pierwsza wiedziałam, jaki jest towar, z lady lub spod lady – choć sformułowania „spod lady” za bardzo wtedy nie rozumiałam.Okładki książek do drugiej klasy też pamiętam. Czytanki też pewnie by się przypomniały, gdybym je teraz zobaczyła. Ale nic nie było tak miłe jak ta pierwsza. Przypomina mi się też korytarz. Na jego końcu na ścianie były wieszaczki na woreczki. Tam się przebierało kapcie. Prawie wszyscy mieli rzeczona dziurę od palca albo gumkę, żeby te za duże nie pogubić w biegu. Do dziś uśmiech na twarzy wywołuje wspomnienie jednej z lekcji polskiego z panią Bożenką. Pani też się śmiała. A potem mama w domu. Pani przeczytała bajkę, chyba Mickiewicza. Nie wiem. Poloniście wypadałoby wiedzieć, ale nie chcę tego sprawdzać. To było wtedy takie nieistotne, kto to napisał. Nie chcę wiedzą merytoryczną zabijać wspomnień. Wskazane dziecko miało opowiedzieć historię swoimi słowami. Grzesiek z Surowa gadał, więc wiadomym było, że pani poprosi jego. A jednak jednym uchem słuchał. Chodziło o to, że lis wpadł do pustej studni, nie miał jak się z niej wydostać, więc zachwalał smak rzekomej wody, na co nabrał się kozioł i wskoczył do studni. Lis – według wspomnianego kolegi – „wskoczył mu na szerść” i wydostał się na zewnątrz. Myślę, że Grzesiek nie rozumiał, co jest w tym śmiesznego.

              Surowo to drobna mozaika wspomnień. Kolorowa, wielobarwna, magiczna, moja. Jest tam bezpiecznie. Szkoła była jak dom. Miała smak drożdżówki z rodzynkami i mleka, podmuch ciepłego wiatru z okalających ją pól i widok dobrych oczu pani. A pani była czarodziejką. Wiedziała wszystko, czytała pięknie. Te czytanki to są najdroższe sercu teksty. Były tam malwy i pies, i chłopiec, który pomógł starszemu panu przynieść wody ze studni. Był też chłopiec, któremu ktoś przyniósł zgubione z worka kapcie. I gile, które nie odlatują na zimę. Wiersz o zimie i czytanki o dużych miastach. To był obcy świat dla dzieci ze wsi, ale brzmiało ciekawie.Może to takie proste, ale o cóż innego w życiu chodzi…Właśnie, wszystko w tym świecie było takie proste i dobre. A te śliwki pod szkołą to były kłopotliwe jesienią. Ktoś tam nas ganiał, żeby drzewek nie połamać. Widzieliśmy raz, jak pan Romanowski rąbał po pracy drewno. To było niezłe! Zawsze był taki jak pani Romanowska. W koszuli i spodniach na kant, a teraz tak po prostu stawia drwa na pieńku i rąbie! Z Surowa pamiętam jeszcze choinki. Ogromnym przeżyciem był ten bal, na który trzeba było się przebrać. To były plany i przymiarki, i rozmowy, za kogo. A stroje były szyte przez mamę. Każde dziecko było kim innym. Każde było piękne. W tanecznym korowodzie byli zatem kowboje, szeryfi i rewolwerowcy, piraci, Cyganki i księżniczki. Ja w pierwszej klasie byłam motylem. Miałam fioletowe getry i piękne, ręcznie malowane ogromne skrzydła, wiązane na długie liliowe wstążki na piersiach. W drugiej klasie mama uszyła mi strój biedronki, w trzeciej byłam pajacykiem. No, więc były tańce i zabawa z prawdziwym Mikołajem. Mikołaj dawał paczkę ze słodkościami w plastikowym worku ze swoja podobizną, ale najpierw trzeba było zaśpiewać lub powiedzieć piękny wiersz.

              Przejścia do szkoły w Rogajnach za bardzo nie pamiętam. Według obliczeń to był rok ‘ 92. No, w tej szkole to już szło się zgubić. W porównaniu do Surowa była naprawdę duża. W oczy rzucała się żółta elewacja, skadzisty czerwony dach z glinianej dachówki, rozeta fontanny przed szkołą i pomnik Korczaka. Ten pomnik i płaskorzeźba popiersia Doktora robiły na mnie ogromne wrażenie. Przed bramką, po lewej, chcąc wyjść z podwórza szkoły, stała starannie przystrzyżona ręką pana Kaśkiewicza lipa. Na wprost wejścia do szkoły trzy maszty w biało – czerwone pasy. Był tez rząd choinek, a przy nich pas piasku do skoku w dal. Za płotem duże boisko, przed szkołą wylany plac i długi rząd zielonych ławek. Nie pamiętam, czy „nowa” część szkoły, ta z salą gimnastyczną, była od razu czy pojawiła się po którychś wakacjach. Na niektóre lekcje chodziło się do „małej szkoły”. Na muzykę, technikę, tam też była historia. Do szkoły wchodziło się po kilku murowanych schodach. Choć nie były wysokie, to rozciągał się z nich widok na całe podwórze szkoły. Ale przesiadywać na nich nie było wolno. Na parterze po lewej był polak, w kolejnej sali fizyka. Czasami była też w niej religia. W dobudowanej części była chemia. Góry dokładnie nie pamiętam. Tzn. sal lekcyjnych. Gabinet biologii z kościotrupem i eksponatami w formalinie tak, ale jak tam się szło? Na pewno na górze był gabinet dyrektora i księgowość. Izba historyczna ze skrzypiącą podłogą. Na wprost klatki schodowej sklepik, potem w lewo kilka sal i świetlica. Tu było „dożywianie” – bułki i ciepłe mleko. Tu też czekało się na lekcje i po nich. Bo do szkoły oczywiście, dojeżdżało się autobusem. Teraz dalej. Były nawet dwa kursy- żeby było sprawiedliwie. W pierwszym semestrze wysypiały się dzieci z jednych wiosek, z drugim – z innych. Szkolny autobus robił prawdziwe tournée po okolicy. Kierowcy nie pamiętam, wiem, że jeździła również z nami pani pilnująca porządku w autobusie. No, wiec, z Kwitajn jechało się jeszcze po dzieci do Zielna, a w drodze powrotnej autobus jechała najpierw do Grądek i do Grużajn, i dopiero do Kwitajn. Rzecz jasna, w autobusie panowała hierarchia. Ci z siódmej i ósmej siadali, gdzie chcieli lub na ostatnich siedzeniach. Tam toczyły się „najważniejsze” rozmowy. Do czwartej klasy chodziły dzieci z Kwitajn, Gajówki, Surowa. Doszły też Grądki i Grużajny, Skolimowo i chyba Leżnica i, oczywiście, Rogajny wraz z pobliskimi koloniami. Klasa była już liczna. Nasza panią była pani Iwona Staszewska. Do klasy chodziła z nami jej rodzona siostra – Danusia. Chyba nie była więc taka stara, skoro ma w naszej klasie siostrę. Tak sobie myśleliśmy.

              Po dwudziestu latach od skończenia podstawówki chciałam znaleźć ludzi z klasy, by zapytać, czy będą na 70 – leciu szkoły. Część nazwisk uciekła z głowy… Były więc te same dzieciaki ze szkoły w Surowie: ja, Ania, Ewa, Agnieszka, Paweł, Marek, Premek z Kwitajn, Agnieszka z Gajówki, z Surowa: Emila, Monika, Aneta, Grzesiek, Tomek, z Grądek: Marta, Krzysiek, Rafał, z Grużajn: Krzysiek, Sebastian, Jarek, Łukasz, Renata, z Rogajn: Emilka, Krysia, Danusia, dwie Agnieszki, Marcin, Piotrek, Kasia ze Skolimowa i Ela, nie pamiętam z jakiej miejscowości. Nie wiem, czy to wszyscy. Jeśli kogoś pominęłam w swoich wspomnieniach, to bardzo przepraszam. Świadczy to tylko o zawodności mojej pamięci. W Rogajnach było też o wielu więcej nauczycieli. W Surowie była pani Bożenka i pani Tereska Kaśkiewicz, które wiedziały wszystko. A tu?! Każdy od czego innego! Pani Iwonka, wychowawczyni, miała z nami plastykę, od polaka była pani Asia Cieśla, rosyjski, historia i muzyka były domeną pani Małgosi Purzyckiej, matma początkowo była z panią Kobyrą, później, podobnie jak fizyka z panem Tomkiem Marcinkowskim, biologia – z panem dyrektorem – Jerzym Romanowskim, chemia z panią Schulz, technika z panią Żabicką, geografia z panią Ewą Kucharek, religią – z panią Małgosią i ks. Lietzem, wf – z panią Małgosią Mydło i panią Jaworską. W świetlicy pracował pan Wojtek Kaczmarczyk. Wydaje mi się, że lubiła wszystkie przedmioty. Wszystkie po trochu. Pamiętam niektóre lekcje. Na polskim czułam się zawsze bardzo komfortowo. Myślę, że to właśnie pani Asia zaraziła mnie miłością do literatury, choć jeszcze w liceum nie miałam jasno zdeklarowanych planów, co do wyboru kierunku studiów. Za matmą nigdy nie przepadałam, za panem Marcinkowskim – owszem. Bardziej interesująca i życiowa wydawała mi się fizyka i chemia. Uwielbiałam historię, tzn. sposób, w jaki prowadziła ją pani Purzycka. Na biologię wypadało, z wiadomych przyczyn, być przygotowanym.Należałam też do Koła Ekologicznego prowadzonego przez panią Celinę Romanowską. Pamiętam jedno wyjście, wzdłuż szosy prowadzącej z Rogajn do Pasłęka. Sprawdzaliśmy wtedy porost mchów na drzewach rosnących w skrajni. Wyniki były bardzo optymistyczne. Wyszło, że powietrze w Rogajnach jest bardzo czyste! W ogóle środowisko wsi, w której chodziło się do szkoły, było zawsze bliskie sercu. Widziało się wówczas traktory wyjeżdżające w pole, krzątające się po podwórzach gospodynie, spłoszone ptactwo domowe, przeciągającego się w słońcu kota, ujadające na biegnące dzieci psy. Czasami trzeba było szybko odrywać ciekawy, dziecięcy wzrok od wiejskich podwórek, bo bieg był akurat na czas i na ocenę. Komentarzom, oczywiście, podlegał zawsze przejazd wozu ciągniętego przez konia, a widzianego z okien sal lekcyjnych. Kto jechał, po co i co mógł tam wieźć? Na wprost bramki wejściowej do szkoły stała poczta i na długiej przerwie robiło się opłaty, sprawunki lub wysyłało list, który dała babcia. W pobliżu szkoły stał kościółek, do którego chodziło się, by wziąć udział w ważnych uroczystościach i rekolekcjach przedświątecznych. Na zakończenie ósmej klasy uczestniczyliśmy w uroczystej Mszy Świętej. Ja śpiewałam Psalm z Agnieszką z Gajówki. Pamiętam, że chodziłyśmy do ks. Andrzeja na plebanię, by solidnie przygotować się do tego śpiewu. Ks. Andrzej pięknie grał na pianinie. W klasie piątej czy szóstej też miało miejsce jakieś ważne wydarzenie w szkole. Może to było któreś dziesięciolecie szkoły? Było wielu gości, trochę oficjeli. Wtedy też śpiewałam. „Bądź wierny temu, co kochałeś, choćby to były sprawy małe. Bądź wierny temu, w co wierzyłeś…”. Wtedy nie do końca rozumiałam sens tych słów… Dziś wydają się takie oczywiste. Z Surowa pamięta się choinki, z Rogajn pierwsze dyskoteki. Dla nastolatki szkolna zabawa była o tyle ekscytująca, że jak już padł jej termin, to z koleżankami toczyło się nieustające rozmowy o tym, co się na trę dyskotekę włoży i z kim się będzie tańczyło. Był to w końcu czas pierwszych zauroczeń i pierwszych miłości. W szóstej klasie otrzymałam wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie Literackim. Nagrodą był tygodniowy wyjazd w Bieszczady, nad Solinę. Tam też otrzymałyśmy mnóstwo książek o naturze, zwierzętach, ptakach. Bo wygraną była również Emilka Wójcik z mojej klasy. We dwie było raźniej jechać. Byłyśmy w jednym pokoju. Z resztą, przyjaźniłam się z Emilką i byłam wniebowzięta perspektywą wspólnego wyjazdu. To była moja pierwsza taka poważna podróż, na tak długo i tak daleko. Pamiętam, jak w środku nocy przyjechał po mnie do Kwitajn bus, potem podróżowałyśmy autokarem. Opiekę nad nami sprawowała pani Celina Romanowska. Paradoks tej wygranej polegał na tym, że pracę konkursową napisałam któregoś wrześniowego popołudnia, na kolanie, siedząc na schodach przed domem. Polonistka powiedziała, że trzeba cośs napisać o przyrodzie, czy pięknie swojej okolicy. Nawet nie wiedziałam, ze to pójdzie gdzieś w świat. (Zawsze powtarzam, że gdybym się uczyła, to może bym coś osiągnęła ). Wtedy denerwowało mnie, że nie mogę iść pobiegać po okolicznym parku czy iść na wieś tylko coś tam o nich pisać. Komu to potrzebne? Lato ustępowało złotej jesieni, w oddali słychać było sejmikujące żurawie i terkoczące w polu traktory, a ja pospiesznie skreśliłam kilka zdań o moich ukochanych Kwitajnach i okolicznym Zielnie. Potem gdzieś to opublikowano. Jeśli chodzi o konkursy i ekologię, to zostałam również doceniona w konkursie plastycznym. Dyplom i nagrodę odbierałam w pasłęckim Urzędzie Miasta, w Sali Rycerskiej. Pamiętam ten obrazek, wykonany akwarelą w ciemnogranatowej tonacji, z martwą foką leżącą na nadmorskiej plaży. Widok był o tyle wzruszający, ze mnie samej było żal tej foki. Program, w ramach którego realizowany był ten konkurs nosił nazwę „Czysta Wisła i rzeki Przymorza”, stad to biedne, uśmiercone przez zanieczyszczenia zwierzę, a raczej przestroga dziecka, co może nas czekać przez nieodpowiedzialną działalność człowieka. Kolejne lekcje, różne epizody i sytuacje, twarze nauczycieli i kolegów przewijają się w mej pamięci niczym obrazki w kalejdoskopie. Pamiętam zieloną tablicę zapisaną wzorami chemicznymi, mapy rozwieszone na geografii, zaliczenie układu kostnego na biologii, koniugację rosyjskiego czasownika podpowiadaną koledze z ławki. W ósmej klasie przyszedł czas pożegnania. Na myśl przychodzą mi jeszcze lekcje języka polskiego.Siedziałam przy otwartym oknie w przedostatniej lub ostatniej ławce. Uzupełnialiśmy ćwiczenia w „Kalendarzu ósmoklasisty”. Do klasy wpadało, ciepłe, majowe powietrze przepełnione mieszaniną zapachów, bzów, ciepłej ziemi, igliwia. Każdy pracował w ciszy, myśli były już gdzieś daleko, w przyszłości, tajemniczej i nieznanej, w tej nowej szkole, do której mieliśmy iść, do której do zdania egzaminów teraz się przygotowywaliśmy. To miało nas nie być razem w klasie? Brzmiało to jeszcze jakoś niewiarygodnie. Nie, to niemożliwe. Połowę naszego życia spędziliśmy razem. Był maj. Było jeszcze tyle czasu. Pamiętam wieczorek ósmoklasisty. Swoją biało – granatową sukienkę i granatowe sandały, pierwsze na obcasie.Pamiętam, że tańczyłam poloneza z Przemkiem, tym z ławki. Kolejne pary sunęły w tym uroczystym tańcu wokół sali gimnastycznej. Wszyscy wyglądali tak elegancko, dorośle, dojrzale. Byliśmy szczęśliwi, dumni z siebie, uśmiechnięci. Za tym uśmiechem krył się jednak cień smutku i poczucie, że nieodwracalnie kończy się coś pięknego.

              Potem przyszedł dzień apelu kończącego rok szkolny. Staliśmy po lewej stronie sali gimnastycznej. Były wiersze i piosenki, górnolotne przemówienia, listy, pochwały i gratulacje, podziękowania i morze kwiatów dla naszej ukochanej wychowawczyni i nauczycieli przedmiotów. Nie pamiętam z tych przemówień ani słowa. Żadnego wiersza, żadnej melodii. Pamiętam tych, którzy stali obok mnie i płakali. Słony smak łez płynących po naszych policzkach nie był tylko efektem wzruszeń na piękne słowa poezji i teksty pożegnalnych piosenek, śpiewanych przez uczniów młodszych klas. Czuliśmy, że nasze drogi wkrótce się rozejdą… Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że szkoła podstawowa pozostawi tak trwały ślad w pamięci, będzie tym bezpiecznym miejscem w głębi serca, do którego zawsze można wrócić myślami.
              Kolegom i koleżankom dziękuję za te wspaniałe lata spędzone w Surowie i Rogajnach, chwile wielkich radości i małych smutków. Za czas lekcji i przerw, wspólną naukę na schodach szkoły i ławkach przy boisku, wspólnie pisane ściągi, wspólne zmagania z obowiązkami i wymaganiami, wspólne sukcesy i porażki, zbite kolana i złamane serca. Za to, że zawsze mogliśmy na siebie liczyć, że byliśmy wobec siebie lojalni, za koleżeństwo i przyjaźń. To w Rogajnach przeżyliśmy szczęśliwe dni i radości w zdobywaniu wiedzy. Nauczyliśmy się, jak kochać Polskę, przyrodę, rośliny i zwierzęta, drugiego człowieka...Przywołuję w pamięci tych, których nie ma już wśród nas. Pamięć o Was jest żywa i gorąca… To wychowawcy i nauczyciele szkoły podstawowej podjęli codzienne, niezwykle trudne i mozolne budowanie wnętrz i osobowości naszego pokolenia. Wychowali i wykształcili nas na mądrych i dumnych Polaków i dobrych ludzi. Z całego serca dziękuję Dyrekcji, Pani Wychowawczyni, wszystkim Nauczycielom, pracownikom obsługi i administracji. Dziękuję za wszelkie starania, które włożyliście w naszą edukację i wychowanie do ponadczasowych wartości. Wierzę, że Wasz wysiłek uczynił z nas ludzi mądrych i szlachetnych. Dziś składam Wam najserdeczniejsze życzenia: zdrowia, sukcesów zawodowych, spełnienia obranego celu oraz tego, aby podejmowany trud był źródłem satysfakcji i społecznego uznania, aby nie zabrakło Wam zapału do kształtowania młodych sumień, abyście uczyli pokonywania zła i kierowania się w życiu tylko dobrem.Przepraszam, jeśli pomyliłam jakieś nazwisko lub fakt. Mam nadzieję, że swoimi wspomnieniami nikogo nie uraziłam. Kilka lat temu, w czasie praktyk studenckich, miałam ogromną przyjemność stanięcia po tej drugiej stronie klasy. Uczyłam dzieci polskiego w swojej szkole. To było niesamowite doświadczenie. Potem życie pokierowało mnie do innych szkół. Dziś wracam tu, żeby Was znów spotkać...